czwartek, 24 stycznia 2013



Mijał kolejne korytarze maźnięte ostro rażącą bielą, wymyślając pod nosem na architekta. W głowie miał teraz tylko dwa słowa. Sala 244. Dwa słowa, które usłyszał przy recepcji, nie zaszczycając kobiety siedzącej za ladą ani jednym spojrzeniem. Nie chciał myśleć, gdzie się teraz znajduje. Nie chciał myśleć o tym, co się stało. Swoje myśli chciał skierować tylko tam, gdzie właśnie zmierza. Do kogo zmierza. Do niej.
Czuł, że nogi miał jak z waty, ale nie przerywał chodu. Chciał znaleźć się jak najbliżej niej. Znów ją zobaczyć, poczuć zapach je skóry, dotknąć jej dłoni. Tylko to się liczyło. Nie obchodziło go, już od tygodnia, dokuczające kolano przy każdym, choć najmniejszym ruchu. Nie obchodzili go zdziwieni ludzie, na których wpadał przemierzając korytarze, które zdawały się nie mieć końca. Nie obchodził go pierwszy śnieg tej zimy, na widok którego jeszcze dwa lata temu tak się ucieszył…

~*~

Nałożył na dłonie ciemne rękawiczki i spróbował choć trochę ogrzać je ciepłym oddechem. Pocierał o siebie ręce rozmyślając o kupnie przenośnego grzejnika. Płatki śniegu coraz gęściej przykrywały chodnik, na którym wciąż leżały zwiędłe liście, które dopiero co spadły ze starego klonu. Wczesna zima to coś, czego akurat nie było mu trzeba po kolejnym beznadziejnym dniu w pracy. Niedługo serio się wkurzę i poszukam innej fuchy – pomyślał.
Usłyszał brzmienie sześciu strun układających się w dobrze znaną mu melodię.  Na początku nie mógł uwierzyć w to, co słyszy i potrząsł lekko głową, jakby chciał pozbyć się tego dźwięku z umysłu. Nie pomogło. Spojrzał w stronę dochodzącego dźwięku. Nigdy w życiu nie spodziewałby się, że w starym, zapomnianym  przez większość mieszkańców parku, spotka ciasno opatuloną, młodą dziewczynę. Tak piękną. Grającą na jego ulubionym instrumencie z tą pasją, przypisywaną najlepszym. Na pewno nie w mroźny grudniowy wieczór. Po chwili zagrała też na swoich strunach głosowych. Śpiewał razem z nią, w głowie dopowiadając kolejne słowa. Dopóki nie skończyła, stał tam i wpatrywał się w nią. Jak zahipnotyzowany. Nie zauważyła go. Kiedy wypłynęła ostatnia nutka, westchnęła z zamkniętymi oczami, a lekki uśmiech wkradł się na jej twarz. Po chwili schowała gitarę do drewnianego futerału, zawiązała ciaśniej czerwony szalik i założyła czapkę. Przemógł się i podszedł, pomimo wcześniejszego sparaliżowania. Nie panował nad swoimi ruchami. Robił to pod wpływem… adrenaliny? Chyba tak to można nazwać. Wyciągnął rękę w jej stronę.
-Cześć – przywitał się.
Zdezorientowana dziewczyna popatrzyła w górę. Najpierw spojrzała na jego dłoń, później przeniosła go na chłopaka, by znów po chwili przerzucić go z powrotem na rękę. Niepewnie ją uścisnęła i z małą pomocą wstała.
-Cześć – odpowiedziała cicho.
Spojrzałem w jej zielone tęczówki i zaniemówiłem. Nie mogłem wykrztusić słowa. Złapała za uchwyt futerału i prostując się, zajrzała głęboko w moje oczy.
-Dziękuję – powiedziała stawiając krok za krokiem do tyłu, powoli oddalając się.
Odwróciła się i odeszła zanim wróciła mu świadomość, nim cokolwiek powiedział. Teraz widział tylko jej plecy zakryte przez czarny płaszczyk. Opuścił głowę i napotkał wzrokiem rękawiczkę. Chciał zawołać jej właścicielkę, ale już nie było jej w pobliżu. Rozejrzał się dookoła, lecz nadaremno. Jedyne co po niej zostało, to jedno czerwone okrycie dłoni, które schował głęboko do kieszeni kurtki.
Nigdy wcześniej nie spotkało go coś podobnego. Nigdy wcześniej się tak nie czuł. Nigdy wcześniej nie czuł tak ogromnego pragnienia przebywania z drugą osobą. Rozmowy, uśmiechu, dotyku. Teraz znów wszystko stało się wnet nieosiągalne.

~*~

Czuł, jakby biegł w nieskończoność. Nie wiedział kiedy w miarę opanowany chód zmienił się w histeryczny, wołający o pomoc bieg. Chciał dotrzeć do niej jak najszybciej, nie zważając na okoliczności, na przeszkody.  Nawet nie myślał o windzie, która z pewnością dojechałaby szybciej na przedostatnie piętro wysokiego budynku. Chciał dołożyć własnych starań, nie ufał tym zdradzieckim urządzeniom, które tylko czyhają, żeby utknąć z pasażerami w bliżej nieokreślonym miejscu między piętrami, napawając się ich złością i bezradnością. Myślami był przy niej.

~*~

Szumiało mu w głowie od nadmiaru alkoholu we krwi. Obraz przed nim się zamazywał, jedyne co widział to zarysy sylwetek swoich towarzyszy.
Śmiech. Głupie pijackie przyśpiewki. Bezsensowna paplanina.
Wracali z klubu, gdzie świętowali urodziny kumpla. Było grubo po północy, ale kogo to wtedy obchodziło? Nagle w jego polu widzenia pojawiło się coś wyraźniejszego. Zmrużył oczy, żeby lepiej widzieć i jak na zawołanie mała, czerwona plamka stawała się coraz większa. Później zobaczył dwie zielone. Szkliły się w świetle nocnej lampy ulicznej. Po chwili dotarło do niego, że spostrzegł oczy. Oczy, które już gdzieś widział. Oczy w których się zakochał. To ona… Nie poznała go. Przeszła, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi. Podeszła do najbliższych drzwi, a jego wzrok podążał cały czas za nią. Nie był do końca świadomy całej tej sytuacji, chociaż była ona jedyną, którą zdołał sobie przypomnieć następnego dnia. Dziewczyna wystukała kod i weszła do pobliskiej kamienicy. Zamglonym spojrzeniem zerknął na numer budynku.
-Stary, idziesz? – usłyszał zza pleców słowa, które poprzedziła czkawka, a zaraz potem śmiech.
Odwrócił się i podszedł do kolegów włócząc nogami. Nie pamiętał, jak znalazł się w domu.

~*~

231.232.234… Biegł, licząc po cichu. Wymieniał kolejne liczby, mijając sale. Każde drzwi były takie same. Każdy numer zdawał się zlewać w jedno. Wzorki na dywanie wyglądały jak papka warzywna, od której było mu niedobrze. Obraz przed jego twarzą stawał się coraz mniej wyraźny. Czy to łza?

~*~

Znów marzł stojąc od kilkudziesięciu minut przed tak dobrze już znanym mu budynkiem. Za każdym razem tchórzył, robiąc krok, nie w przód a w tył, chowając się w cieniu. Nie wiedział co skłoniło go do zrobienia czegoś takiego. Czuł się jak idiota kolejny raz tu stercząc. Powoli nie wytrzymywał drżenia rąk, czego na pewno nie spowodował wciąż panujący mróz. Tego był pewien.
Wyszła.
Jak zawsze o tej porze. Zacisnął mocno dłoń na drobnym materiale, głęboko schowanym w kieszeni swego płaszcza. Zebrał w sobie resztki odwagi i przeszedł przez jezdnię, nie zwracając nawet uwagi na to czy jakiś początkujący kierowca nie ma ochoty potrącić go autem. Nie obchodziło go to. Teraz liczyła się tylko ona. Znów prószył śnieg. Stała odwrócona do niego tyłem, szukając czegoś w torbie. Głęboko westchnął, odrzucając w głębokie zakamarki umysłu resztki zwątpienia. Nie udało mu się zapanować nad nierównym oddechem.
-To chyba twoje – powiedział niepewnie.
Odwróciła się wystraszona. Spojrzała na chłopaka, później na to, co trzymał w ręku. Wyciągnęła lekko dłoń,  jakby bojąc się, że może ją skrzywdzić, zanim zabierze swoją własność.
-Dziękuję – powiedziała półszeptem lekko speszona, odbierając rękawiczkę.
Stali tak chwilę, wpatrując się w swoje odbicia w źrenicach towarzysza. Lekki wiatr powiewał jej kasztanowymi włosami,  wywoływał dreszcze i rumieńce na policzkach, które jeszcze bardziej dodawały jej urody. Mierzył każdy milimetr jej tęczówek, by dobrze zapamiętać ich kolor. Były tak nienaturalnie zielone.
-Przejdziemy się? – zapytał, wcale nie myśląc.
Już miał skarcić się za to w myślach, kiedy spostrzegł, że kiwnęła głową. Prawie niezauważalny uśmiech wślizgnął się na jego usta. Równocześnie odwrócili się w tę samą stronę, jakby czytając sobie w myślach i szli, wpatrzeni w czubki swoich butów.
-Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała ni stąd ni zowąd.
Ściągnął brwi, nie wiedząc co odpowiedzieć.
-Co masz na myśli? – spytał lekko zdezorientowany.
-Czemu postanowiłeś się ze mną przejść?
-Zrobiłem to, bo… bo cię lubię – palnął.
Miał ochotę uderzyć się z całej siły otwartą ręką w czoło. Co za matoł!
-Lubisz? – spytała z nutą zdziwienia w głosie. – Nawet mnie nie znasz – powiedziała ciszej.
-Ale chciałbym poznać – śmiało podniósł głowę, ale zaraz ją opuścił, nie widząc reakcji z jej strony.
Przeszli spory kawałek drogi, nie wymieniając między sobą ani jednego słowa. Płatki śniegu lekko opadały na ich zimne nosy, powoli się rozpuszczając. Dochodzili właśnie do pobliskiej kawiarenki.
-Może pójdziemy na kawę? – zapytał, chcąc rozluźnić napiętą atmosferę.
-Spieszę się do pracy – powiedziała tylko, wchodząc szybkim krokiem do kawiarenki, co trochę go oszołomiło.
Rozejrzał się. Może szukał ukrytej kamery albo czegoś podobnego? Zastanawiał się czy zaraz czasem ktoś nie wyskoczy i nie krzyknie „Mamy cię!”.
Otrząsnął się i wszedł za nią. Od razu uderzył go zapach parzonej kawy i świeżo pieczonych babeczek.
-Pracujesz tu? – zaczął się uważnie rozglądać, zwalniając kroku.
Mimo, że mieszkał tu już od 7 lat, nigdy nie ciągnęło go do zwiedzania okolicy. Drewniana boazeria przyprawiała o spokój, przypominając mu jego stary dom, a obrazy na ścianach zapierały dech w piersi.
-Tak – powiedziała, wydawałoby się, bezuczuciowo i weszła do pierwszych drzwi.
Zamurowało go, nie wiedział co zrobić. Wpatrywał się w drzwi, za którymi znikła, uważając je za nadzwyczaj ciekawe, biorąc pod uwagę jego ulubioną postać z dzieciństwa przyklejoną na nich.
W tym samym momencie, w którym rozważał nad Myszką Mickey, wyszła, zawiązując w pośpiechu biały fartuch na plecach, trzymając w zębach mały notesik. Wyglądało to komicznie z jego punktu widzenia. Stanęła za ladą i przyjęła zamówienie pewnego grubego mężczyzny siedzącego na taborecie. Chłopak także usiadł na jednym z nich, obserwując jej płynne ruchy.
-Kiedy kończysz? – spytał, przyglądając się jej reakcji.
Przez dłuższy czas nie usłyszał odpowiedzi. Powoli tracił nadzieję, że to w ogóle nastąpi.
-O 18:00 – powiedziała, stawiając przed zgrubiałym mężczyzną latte.
Westchnął cicho, zastanawiając się, co powiedzieć.
-W sumie, to mam sporo czasu – usiadł wygodniej i wziął w ręce menu.
Widział kątem oka uśmiech wkradający się powoli na jej twarz.

~*~

Obrazy w jego głowie wirowały jak szalone. Próbował nad nimi zapanować, ale ani razu nie uległy. Czuł się jak w taniej telenoweli, gdzie śmierć głównego bohatera poprzedzają wspomnienia z jego życia. Wyglądało to jak film, którego wcale nie miał ochoty oglądać.

~*~

-Moi rodzice nie żyją – oznajmiła szeptem.
-Przykro mi… - od razu pożałował zadanego przed chwilą pytania.
-Przyzwyczaiłam się już do życia bez nich. Czasami czuję pustkę w sercu, ale teraz ty skutecznie ją wypełniasz – uśmiechnęła się, mocniej zaciskając palce na jego dłoni. – A co z twoją rodziną?
Westchnął.
-Mój brat już dawno temu wyjechał za granicę w poszukiwaniu lepszej pracy a rodzice… Nie mieszkam już z nimi. Usamodzielniłem się, kiedy poszedłem na studia. Są momenty, kiedy mi ich brakuje. Widzimy się raz na kilka miesięcy, przy okazji świąt – opowiedział ze smutkiem w głosie.
Szli dalej po ostatnim już w tym roku białym puchu, przykrywającym kostkę w parku. Uderzająca cisza była tak przyjemna, że mimowolnie zamknęła oczy, by napawać się nią po popołudniu spędzonym w zatłoczonej kawiarni.
-Pamiętasz? – zapytał, wpatrzony w jeden punkt.
Otworzyła oczy i podążyła jego wzrokiem. Zobaczyła jedyną roślinę, która była tu zielona. Wyglądała magicznie wśród starych, wyschniętych już drzew i krzewów. Ta sosna sprawiała, że miejsce było czarujące.
-Oczywiście, że pamiętam – uśmiechnęła się na samo wspomnienie ich pierwszego spotkania. – Nie śmiałabym zapomnieć – powiedziała ciszej i wtuliła się w jego bok.
Odwzajemnił uścisk, mocno przyciskając ją do siebie.
-Czemu grałaś akurat tutaj? – zapytał po chwili.
-Sama nie wiem… Zawsze wolałam gdzieś wyjść, niż siedzieć w domu. Tam, gdzie nikt mnie nie usłyszy. Gdzie nikt mnie nie skrytykuje, nie uciszy. To miejsce wydawało się być idealnym.
-Nikt cię nie usłyszy? – spytał rozbawiony z naciskiem na pierwsze słowo.
Uśmiechnęła się pod nosem.
-A ty? Co tu wtedy robiłeś?
Zastanowił się chwilę nad odpowiedzią.
-Przychodziłem tu od dziecka. Znam ten park jak własną kieszeń i mógłbym poruszać się tutaj z zamkniętymi oczami, spójrz.
Puścił ją, zamykając oczy i poszedł naprzód z rękoma wyciągniętymi przed siebie, jakby próbując wymacać pustą przestrzeń przed sobą. Niespodziewanie wpadł w zaspę śniegu, potykając się po drodze o śmietnik, stojący na skraju chodnika, tym samym wywołując u swojej towarzyszki głośny śmiech. Podeszła do niego, a ten wyciągnął ku niej rękę. Myśląc, że pomoże mu wstać, złapała podaną dłoń, ale po chwili wylądowała razem z nim w białym puchu. Kolejna salwa śmiechu dźwięcznie odbiła się od zmarzniętych gałązek starych drzew.

~*~

Stracił pół minuty na tłumaczeniu ordynatorowi, który znienacka wyskoczył zza zakrętu, że nie jest psychopatą zdolnym udusić połowę szpitala. Sądząc po minie chłopaka, jego rozszalałych oczach i nazbyt pewnych ruchach, lekarz ani trochę mu nie uwierzył, ale puścił go, poprzez chwilę nieuwagi. Teraz nic nie mogło go już zatrzymać.

~*~

Otworzył oczy i od razu zamknął je z powrotem, przeklinając w duchu ostre promienie słoneczne, wślizgujące się przez niedokładnie zasłonięte poprzedniego dania okno. Chciał się ruszyć, ale poczuł że coś na nim leży. A raczej ktoś. Przytulała się do jego klatki piersiowej i spała w najlepsze. Wyczuł cytrynowy szampon do włosów, wdychając powietrze tuż przy jej głowie i mimowolnie się uśmiechnął. Pocałował czubek jej głowy i poczuł dreszcz, jaki przeszedł jego towarzyszkę.
-Czyżby mój śpioch już nie spał? – zapytał ochrypłym głosem z coraz bardziej powiększającym się uśmiechem.
Podniosła leniwie głowę i spojrzała na niego zaspanym wzrokiem. Uwielbiał patrzyć w jej oczy, a najbardziej rano. Wtedy były najpiękniejsze.
-Miałam piękny sen z tobą w roli głównej – zamruczała.
-Opowiesz mi?
-Może kiedyś – wyszeptała, złączając  nasze usta.
Poczułem jak uśmiecha się poprzez pocałunek.

~*~

Nie, nie, nie, nie! Dlaczego mi to robisz? Czemu skazujesz mnie na te tortury? – krzyczał w myślach. – Zrobiłbyś w końcu coś pożytecznego, strasznie obijasz się tam, u góry!

~*~

Usłyszał znaną mu już dobrze, dzięki licznym próbom, denną melodię. Nie widział sensu
w tym, żeby im teraz towarzyszyła, ale uparła się, więc co poradzić?
 Pamiętał, jak złożył przysięgę z kolegami z liceum, że nigdy się nie ożeni. Że zostanie wiecznym kawalerem i będzie prowadził imprezowe życie.
Zobaczył ją. Całą w bieli. Tradycyjne buty na szpilkach zostały w domu. Szła na boso po ciepłym morskim piasku. Szeroki uśmiech nie schodził jej z twarzy a tylko powiększał się z każdym kolejnym krokiem. Jego serce rosło niezmiernie, wiedząc, że w tamtym momencie spełniał jej kolejne marzenie, jakim był ślub na plaży, przy świetle zachodzącego słońca.
Nie zważając na słowa pastora, czekał tylko na jedno słowo wypowiedziane przez najbliższą mu osobę. Jedno słowo, które zmieni całe jego życie. Jego i jej. Dwóch serc niemogących wytrzymać chwili bez siebie. Jej zielone tęczówki zawładnęły całym jego umysłem.
-Tak – wypowiedziała dźwięcznie.
Chrzanić obietnicę.
Jedno, niby niewiele znaczące słowo, a odbiło się w jego głowie jeszcze kilkanaście razy. Poczuł coś. Coś, co rozpierało go od środka. Coś, co wpłynęło na szeroki uśmiech goszczący na jego twarzy. Czy to szczęście?

~*~

Słyszał. Słyszał ogromne krople deszczu odbijające się od szyb, które zdawały się otaczać jego całego, które nie dawały za wygraną, kiedy próbował usunąć z umysłu rytm, w którym uderzało jego serce. Serce, które cierpiało, bo nie mogło wyczuć swojej drugiej połowy. Połowy, którą chciałoby mieć tak blisko…

~*~

Oparł drewniany futerał o wysłużone, srebrne Audi, by dokopać się do swojej walizki, znajdującej się na samym dnie bagażnika. Chwycił  za czarną rączkę i pokonał kilka metrów, by po chwili postawić pierwsze kroki w ich nowym mieszkaniu. Minął się z nią w przedpokoju, posyłając promienny uśmiech. Wszedł do salonu i postawił walizkę przy białej sofie.
Jest tak, jak sobie wymarzyłem – przemknęło mu przez myśl.
Nagle usłyszał dźwięk alarmu samochodowego i, przestraszony, czym prędzej wrócił na podwórko. Zobaczył . Stała na chodniku z lekko spuszczonym wzrokiem. Jakiś nieuważny kierowca wjechał w tylni zderzak jego auta. Podszedł bliżej. Mężczyzna wysiadł z samochodu i zaczął nawijać o hamulcach, które przestały działać, ale ten go nie słuchał. Wpatrywał się w nią i jej nieodgadniony wyraz twarzy, wymyślając w głowie niewiarygodne scenariusze. Nieśmiało wyciągnęła rękę i dotknęła palcami pokrowca, w którym znajdowała się gitara a raczej to, co po niej zostało. Zgnieciony bęben, poprzerywane struny… Widziałem cierpienie wymalowane na jej twarzy i łzy zbierające się w oczach.
-Dostałam ją od rodziców… - wyszeptała.

~*~

Nie obchodziło go, że czas odwiedzin już dawno się skończył. Chciał tylko być przy niej. Poczuć ją w swoich ramionach. Wiedzieć, że nic jej nie jest. Usłyszeć „Wszystko będzie dobrze”

~*~

-To który film dzisiaj? – zapytała opadając bezwładnie na kanapę przed dużym ekranem.
-Wybierz jakąś komedię! – krzyknął wchodząc do kuchni.
Zaparzył czarną herbatę, a z górnej szafki wyciągnął malinowe żelki. Jej ulubione połączenie.
-I co masz? – spytał, siadając obok niej i stawiając kubki z gorącym napojem na stoliku obok.
-To właśnie miłość.
-Znowu? – wydał z siebie przeciągły jęk rozkładając ręce.
-Dobrze wiesz, że uwielbiam ten film – wytknęła mu język.
-Miała być komedia – zarzucił jej.
-I jest. Romantyczna – odsłoniła zęby w uśmiechu i podeszła do odtwarzacza DVD.
Usiadła z powrotem, a on kładąc się, położył głowę na jej kolanach, wcześniej przyciągając poduszkę, by było mu wygodniej.
-Nie za wygodnie ci? – zapytała ze śmiechem.
-Tak jest idealnie – uśmiechnął się, a ona tylko pokiwała głową z rezygnacją.
Fabułę znał na pamięć, tyle razy już to oglądali… Obiecuję, że już nigdy nie dam jej wybierać filmu – pomyślał. Patrzył na nią, lustrując każdy centymetr jej twarzy. Była piękna. Uśmiechnęła się i spojrzała na chłopaka. Chyba zorientowała się, że nie za bardzo interesuje go tańczący Hugh Grant. Znów spojrzał w jej zielone tęczówki. Tak, jak wtedy, za pierwszym razem.
-Kocham cię.
-Kocham cię – usłyszał w odpowiedzi i poczuł jej słodkie usta na swoich.

~*~

Nie mógł uwierzyć, że był tak lekkomyślny, wypuszczając ją z objęć. Świat osuwał mu się pod stopami a on nie mógł nic na to poradzić. Nic zrobić. Nic powiedzieć, bo nic by nie pomogło. To moja wina – myślał.

~*~

-Chciałabym pojechać do Stourbridge  –  powiedziała cicho, jakby bojąc się jego reakcji.
Siedzieli w kuchni przy śniadaniu. On zajadał kanapki, które wcześniej przygotowała, a ona trzymała w ręku kubek pełen powoli stygnącej herbaty, wpatrując się w ciecz. Zdziwiła go tak nagłą decyzją.
-Po co? Kiedy?
-Odwiedzić grób rodziców… - nie ruszyła się ani o centymetr, wciąż siedząc z podkurczonymi nogami na taborecie w małym pomieszczeniu.
-Musiałbym porozmawiać z szefem, wziąć wolne… - zaczął po chwili ciszy, ale nie dała mu dokończyć.
-Wolałabym pojechać sama – nadal usilnie wpatrywała się w kubek, nie dodając nic więcej.
Nie pytał. Zrozumiał, chociaż było mu ciężko z myślą, że puszcza ją samą. Spuścił wzrok na swoje złączone ręce. Przykro.

~*~

Było już tak blisko. Tak bisko, kiedy nagle poczuł kolejną zalewającą go falę słonych łez, która nadchodziła z kolejnym wspomnieniem. Najgorszym. Najpóźniejszym. Kończącym wszystko. Wszystko to, co kochał. Modlił się. Modlił się do Boga, na którego wcześniej nawrzeszczał. Oddaj mi ją, błagam.

~*~

„Wiadomość z ostatniej chwili. Pociąg podążający z Watford  do Stourbidge wykoleił się w miasteczku Brackley. Przyczyny wypadku nie są jeszcze znane, ale prawdopodobnie zawiniły silniki. Szczątki pozostałe po wraku wyglądają okropnie. Pociągiem jechało 327 osób. Sanitariusze jak dotąd znaleźli czternastu żywych, będących w bardzo ciężkim stanie. Jak na razie wiadomo, że zginęło 68 ludzi. Infolinia dla rodzin już została otwarta. Dokładniejsze informacje w najbliższych wiadomościach…”
Przerwał pracę. Ściągnął nogi z biurka, gdzie miał zwyczaj je kłaść codziennie rano. Ściągnął? Same bezwładnie spadły na nowy, kupiony w zeszłym tygodniu, dywan. Nie zwrócił uwagi na pusty już kubek po porannej kawie, który upadł na kafelki i rozbił się. Wpatrywał się w prezenterkę telewizyjną wyświetlającą się na ścianie naprzeciwko i nie wierzył w to, co słyszy. Nie chciał uwierzyć. Drżącą ręką wbił do telefonu numer widniejący na ekranie.

~*~

Spomiędzy wylewających się łez wyłonił się niewyraźny numer sali, której szukał. 244. Otarł mokre policzki rękawem. Nie chciał, żeby zobaczyła, że płacze. Wtedy ona też się rozklei a tego nie chciał. Odetchnął kilka razy i nacisnął na klamkę. Drzwi otworzyły się bez większego problemu. W pokoju panował podobny nastrój, co na korytarzu. Z jednym, małym wyjątkiem. Na środku leżała część jego duszy. Do jego uszu dotarł przerywalny dźwięk maszyny stojącej obok łóżka. Patrząc na tę scenę, lekko wstrzymał oddech. Jednak po chwili podszedł bliżej, patrząc na jej bladą, wyczerpaną twarz. Usiadł przy łóżku i chwycił jej chudą rączkę w swoją, trzymając kurczowo, jakby bał się, że zaraz zniknie. Słyszał ciche bicie jej serca. Powinien cieszyć się, że była wśród 23 uratowanych osób, ale widok jej, leżącej wśród bieli w zimnym pomieszczeniu, podłączoną do wielu specjalistycznych urządzeń utrzymujących ją przy życiu, napawał go innymi uczuciami.
Nosiła w sobie jego cząstkę, która nigdy już nie zobaczy światła dziennego, która nigdy nie nauczy się chodzić, nie powie pierwszego „tato”. Zamknął oczy. Spod rzęs spłynęła mu pojedyncza  łza, zatrzymując się przy dolnej części szczęki. Chciał obudzić się z tego koszmaru i poczuć znów jej ciepło odbijające się od jego ciała. Wiedzieć, że to tylko zły sen…
Nagle poczuł lekki ucisk w okolicach nadgarstka. Otworzył oczy i znów ujrzał piękne tęczówki. Te, w których zakochał się od pierwszego wejrzenia. Teraz, jakby trochę ciemniejsze. Gasły z każdą kolejną sekundą. Widział, jak ciężko było jej utrzymać podniesione powieki. Poleciała kolejna łza, a za nią następna. Podniosła trzęsącą się dłoń na wysokość jego twarzy i kciukiem starła jedną z nich.
-Nie płacz – wyszeptała słabo.
Przytrzymał jej rękę swoją, by poczuć ją na dłużej przy swoim policzku. Przymknął oczy. Odwrócił lekko głowę i pocałował wnętrze jej dłoni. Powoli zaczęła zabierać rękę, która spadła bezwładnie, acz powoli na białą pościel. Kolejna porcja słonych łez zsunęła się po jego twarzy.
Jedyne co teraz słyszał to nieprzerywalny dźwięk aparatury.


THE END