Mijał
kolejne korytarze maźnięte ostro rażącą bielą, wymyślając pod nosem na
architekta. W głowie miał teraz tylko dwa słowa. Sala 244. Dwa słowa, które usłyszał przy recepcji, nie zaszczycając
kobiety siedzącej za ladą ani jednym spojrzeniem. Nie chciał myśleć, gdzie się
teraz znajduje. Nie chciał myśleć o tym, co się stało. Swoje myśli chciał
skierować tylko tam, gdzie właśnie zmierza. Do kogo zmierza. Do niej.
Czuł, że
nogi miał jak z waty, ale nie przerywał chodu. Chciał znaleźć się jak najbliżej
niej. Znów ją zobaczyć, poczuć zapach je skóry, dotknąć jej dłoni. Tylko to się
liczyło. Nie obchodziło go, już od tygodnia, dokuczające kolano przy każdym,
choć najmniejszym ruchu. Nie obchodzili go zdziwieni ludzie, na których wpadał
przemierzając korytarze, które zdawały się nie mieć końca. Nie obchodził go
pierwszy śnieg tej zimy, na widok którego jeszcze dwa lata temu tak się
ucieszył…
~*~
Nałożył na dłonie ciemne rękawiczki i spróbował
choć trochę ogrzać je ciepłym oddechem. Pocierał o siebie ręce rozmyślając o
kupnie przenośnego grzejnika. Płatki śniegu coraz gęściej przykrywały chodnik,
na którym wciąż leżały zwiędłe liście, które dopiero co spadły ze starego
klonu. Wczesna zima to coś, czego akurat nie było mu trzeba po kolejnym
beznadziejnym dniu w pracy. Niedługo
serio się wkurzę i poszukam innej fuchy – pomyślał.
Usłyszał brzmienie sześciu strun
układających się w dobrze znaną mu melodię. Na początku nie mógł uwierzyć w to, co słyszy
i potrząsł lekko głową, jakby chciał pozbyć się tego dźwięku z umysłu. Nie
pomogło. Spojrzał w stronę dochodzącego dźwięku. Nigdy w życiu nie spodziewałby
się, że w starym, zapomnianym przez
większość mieszkańców parku, spotka ciasno opatuloną, młodą dziewczynę. Tak piękną. Grającą na jego ulubionym
instrumencie z tą pasją, przypisywaną najlepszym. Na pewno nie w mroźny
grudniowy wieczór. Po chwili zagrała też na swoich strunach głosowych. Śpiewał
razem z nią, w głowie dopowiadając kolejne słowa. Dopóki nie skończyła, stał
tam i wpatrywał się w nią. Jak zahipnotyzowany. Nie zauważyła go. Kiedy
wypłynęła ostatnia nutka, westchnęła z zamkniętymi oczami, a lekki uśmiech
wkradł się na jej twarz. Po chwili schowała gitarę do drewnianego futerału, zawiązała
ciaśniej czerwony szalik i założyła czapkę. Przemógł się i podszedł, pomimo
wcześniejszego sparaliżowania. Nie panował nad swoimi ruchami. Robił to pod
wpływem… adrenaliny? Chyba tak to można nazwać. Wyciągnął rękę w jej stronę.
-Cześć – przywitał się.
Zdezorientowana dziewczyna popatrzyła w górę. Najpierw
spojrzała na jego dłoń, później przeniosła go na chłopaka, by znów po chwili
przerzucić go z powrotem na rękę. Niepewnie ją uścisnęła i z małą pomocą
wstała.
-Cześć – odpowiedziała cicho.
Spojrzałem w jej zielone tęczówki i zaniemówiłem. Nie mogłem
wykrztusić słowa. Złapała za uchwyt futerału i prostując się, zajrzała głęboko
w moje oczy.
-Dziękuję – powiedziała stawiając krok za krokiem do tyłu,
powoli oddalając się.
Odwróciła się i odeszła zanim wróciła mu świadomość, nim
cokolwiek powiedział. Teraz widział tylko jej plecy zakryte przez czarny
płaszczyk. Opuścił głowę i napotkał wzrokiem rękawiczkę. Chciał zawołać jej
właścicielkę, ale już nie było jej w pobliżu. Rozejrzał się dookoła, lecz
nadaremno. Jedyne co po niej zostało, to jedno czerwone okrycie dłoni, które
schował głęboko do kieszeni kurtki.
Nigdy wcześniej nie spotkało go coś podobnego. Nigdy
wcześniej się tak nie czuł. Nigdy wcześniej nie czuł tak ogromnego pragnienia
przebywania z drugą osobą. Rozmowy, uśmiechu, dotyku. Teraz znów wszystko stało
się wnet nieosiągalne.
~*~
Czuł, jakby biegł w nieskończoność. Nie
wiedział kiedy w miarę opanowany chód zmienił się w histeryczny, wołający o
pomoc bieg. Chciał dotrzeć do niej jak najszybciej, nie zważając na
okoliczności, na przeszkody. Nawet nie
myślał o windzie, która z pewnością dojechałaby szybciej na przedostatnie
piętro wysokiego budynku. Chciał dołożyć własnych starań, nie ufał tym
zdradzieckim urządzeniom, które tylko czyhają, żeby utknąć z pasażerami w
bliżej nieokreślonym miejscu między piętrami, napawając się ich złością i
bezradnością. Myślami był przy niej.
~*~
Szumiało mu w głowie od nadmiaru
alkoholu we krwi. Obraz przed nim się zamazywał, jedyne co widział to zarysy
sylwetek swoich towarzyszy.
Śmiech. Głupie pijackie przyśpiewki.
Bezsensowna paplanina.
Wracali z klubu, gdzie świętowali
urodziny kumpla. Było grubo po północy, ale kogo to wtedy obchodziło? Nagle w
jego polu widzenia pojawiło się coś wyraźniejszego. Zmrużył oczy, żeby lepiej
widzieć i jak na zawołanie mała, czerwona plamka stawała się coraz większa.
Później zobaczył dwie zielone. Szkliły się w świetle nocnej lampy ulicznej. Po
chwili dotarło do niego, że spostrzegł oczy.
Oczy, które już gdzieś widział. Oczy w których się zakochał. To ona… Nie poznała go. Przeszła, nie
zwracając na niego najmniejszej uwagi. Podeszła do najbliższych drzwi, a jego
wzrok podążał cały czas za nią. Nie był do końca świadomy całej tej sytuacji,
chociaż była ona jedyną, którą zdołał sobie przypomnieć następnego dnia.
Dziewczyna wystukała kod i weszła do pobliskiej kamienicy. Zamglonym
spojrzeniem zerknął na numer budynku.
-Stary, idziesz? – usłyszał zza pleców
słowa, które poprzedziła czkawka, a zaraz potem śmiech.
Odwrócił się i podszedł do kolegów włócząc
nogami. Nie pamiętał, jak znalazł się w domu.
~*~
231.232.234…
Biegł, licząc po cichu. Wymieniał kolejne liczby, mijając sale. Każde drzwi
były takie same. Każdy numer zdawał się zlewać w jedno. Wzorki na dywanie wyglądały
jak papka warzywna, od której było mu niedobrze. Obraz przed jego twarzą stawał
się coraz mniej wyraźny. Czy to łza?
~*~
Znów marzł stojąc od kilkudziesięciu
minut przed tak dobrze już znanym mu budynkiem. Za każdym razem tchórzył,
robiąc krok, nie w przód a w tył, chowając się w cieniu. Nie wiedział co
skłoniło go do zrobienia czegoś takiego. Czuł się jak idiota kolejny raz tu stercząc.
Powoli nie wytrzymywał drżenia rąk, czego na pewno nie spowodował wciąż
panujący mróz. Tego był pewien.
Wyszła.
Jak zawsze o tej porze. Zacisnął mocno
dłoń na drobnym materiale, głęboko schowanym w kieszeni swego płaszcza. Zebrał
w sobie resztki odwagi i przeszedł przez jezdnię, nie zwracając nawet uwagi na
to czy jakiś początkujący kierowca nie ma ochoty potrącić go autem. Nie
obchodziło go to. Teraz liczyła się tylko ona.
Znów prószył śnieg. Stała odwrócona do niego tyłem, szukając czegoś w torbie.
Głęboko westchnął, odrzucając w głębokie zakamarki umysłu resztki zwątpienia. Nie
udało mu się zapanować nad nierównym oddechem.
-To chyba twoje – powiedział niepewnie.
Odwróciła się wystraszona. Spojrzała na
chłopaka, później na to, co trzymał w ręku. Wyciągnęła lekko dłoń, jakby bojąc się, że może ją skrzywdzić, zanim
zabierze swoją własność.
-Dziękuję – powiedziała półszeptem lekko
speszona, odbierając rękawiczkę.
Stali tak chwilę, wpatrując się w swoje
odbicia w źrenicach towarzysza. Lekki wiatr powiewał jej kasztanowymi
włosami, wywoływał dreszcze i rumieńce
na policzkach, które jeszcze bardziej dodawały jej urody. Mierzył każdy
milimetr jej tęczówek, by dobrze zapamiętać ich kolor. Były tak nienaturalnie zielone.
-Przejdziemy się? – zapytał, wcale nie myśląc.
Już miał skarcić się za to w myślach,
kiedy spostrzegł, że kiwnęła głową. Prawie niezauważalny uśmiech wślizgnął się
na jego usta. Równocześnie odwrócili się w tę samą stronę, jakby czytając sobie
w myślach i szli, wpatrzeni w czubki swoich butów.
-Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała ni
stąd ni zowąd.
Ściągnął brwi, nie wiedząc co
odpowiedzieć.
-Co masz na myśli? – spytał lekko
zdezorientowany.
-Czemu postanowiłeś się ze mną przejść?
-Zrobiłem to, bo… bo cię lubię –
palnął.
Miał ochotę uderzyć się z całej siły
otwartą ręką w czoło. Co za matoł!
-Lubisz? – spytała z nutą zdziwienia w
głosie. – Nawet mnie nie znasz – powiedziała ciszej.
-Ale chciałbym poznać – śmiało podniósł
głowę, ale zaraz ją opuścił, nie widząc reakcji z jej strony.
Przeszli spory kawałek drogi, nie
wymieniając między sobą ani jednego słowa. Płatki śniegu lekko opadały na ich
zimne nosy, powoli się rozpuszczając. Dochodzili właśnie do pobliskiej
kawiarenki.
-Może pójdziemy na kawę? – zapytał,
chcąc rozluźnić napiętą atmosferę.
-Spieszę się do pracy – powiedziała
tylko, wchodząc szybkim krokiem do kawiarenki, co trochę go oszołomiło.
Rozejrzał się. Może szukał ukrytej
kamery albo czegoś podobnego? Zastanawiał się czy zaraz czasem ktoś nie wyskoczy
i nie krzyknie „Mamy cię!”.
Otrząsnął się i wszedł za nią. Od razu
uderzył go zapach parzonej kawy i świeżo pieczonych babeczek.
-Pracujesz tu? – zaczął się uważnie
rozglądać, zwalniając kroku.
Mimo, że mieszkał tu już od 7 lat,
nigdy nie ciągnęło go do zwiedzania okolicy. Drewniana boazeria przyprawiała o
spokój, przypominając mu jego stary dom, a obrazy na ścianach zapierały dech w
piersi.
-Tak – powiedziała, wydawałoby się,
bezuczuciowo i weszła do pierwszych drzwi.
Zamurowało go, nie wiedział co zrobić.
Wpatrywał się w drzwi, za którymi znikła, uważając je za nadzwyczaj ciekawe,
biorąc pod uwagę jego ulubioną postać z dzieciństwa przyklejoną na nich.
W tym samym momencie, w którym rozważał
nad Myszką Mickey, wyszła, zawiązując w pośpiechu biały fartuch na plecach,
trzymając w zębach mały notesik. Wyglądało to komicznie z jego punktu widzenia.
Stanęła za ladą i przyjęła zamówienie pewnego grubego mężczyzny siedzącego na
taborecie. Chłopak także usiadł na jednym z nich, obserwując jej płynne ruchy.
-Kiedy kończysz? – spytał, przyglądając
się jej reakcji.
Przez dłuższy czas nie usłyszał
odpowiedzi. Powoli tracił nadzieję, że to w ogóle nastąpi.
-O 18:00 – powiedziała, stawiając przed
zgrubiałym mężczyzną latte.
Westchnął cicho, zastanawiając się, co
powiedzieć.
-W sumie, to mam sporo czasu – usiadł
wygodniej i wziął w ręce menu.
Widział kątem oka uśmiech wkradający
się powoli na jej twarz.
~*~
Obrazy w
jego głowie wirowały jak szalone. Próbował nad nimi zapanować, ale ani razu nie
uległy. Czuł się jak w taniej telenoweli, gdzie śmierć głównego bohatera
poprzedzają wspomnienia z jego życia. Wyglądało to jak film, którego wcale nie
miał ochoty oglądać.
~*~
-Moi rodzice nie żyją – oznajmiła szeptem.
-Przykro mi… - od razu pożałował
zadanego przed chwilą pytania.
-Przyzwyczaiłam się już do życia bez
nich. Czasami czuję pustkę w sercu, ale teraz ty skutecznie ją wypełniasz –
uśmiechnęła się, mocniej zaciskając palce na jego dłoni. – A co z twoją
rodziną?
Westchnął.
-Mój brat już dawno temu wyjechał za
granicę w poszukiwaniu lepszej pracy a rodzice… Nie mieszkam już z nimi.
Usamodzielniłem się, kiedy poszedłem na studia. Są momenty, kiedy mi ich
brakuje. Widzimy się raz na kilka miesięcy, przy okazji świąt – opowiedział ze
smutkiem w głosie.
Szli dalej po ostatnim już w tym roku
białym puchu, przykrywającym kostkę w parku. Uderzająca cisza była tak
przyjemna, że mimowolnie zamknęła oczy, by napawać się nią po popołudniu
spędzonym w zatłoczonej kawiarni.
-Pamiętasz? – zapytał, wpatrzony w
jeden punkt.
Otworzyła oczy i podążyła jego wzrokiem.
Zobaczyła jedyną roślinę, która była tu zielona. Wyglądała magicznie wśród
starych, wyschniętych już drzew i krzewów. Ta sosna sprawiała, że miejsce było
czarujące.
-Oczywiście, że pamiętam – uśmiechnęła
się na samo wspomnienie ich pierwszego spotkania. – Nie śmiałabym zapomnieć – powiedziała
ciszej i wtuliła się w jego bok.
Odwzajemnił uścisk, mocno przyciskając
ją do siebie.
-Czemu grałaś akurat tutaj? – zapytał po
chwili.
-Sama nie wiem… Zawsze wolałam gdzieś
wyjść, niż siedzieć w domu. Tam, gdzie nikt mnie nie usłyszy. Gdzie nikt mnie
nie skrytykuje, nie uciszy. To miejsce wydawało się być idealnym.
-Nikt cię nie usłyszy? – spytał
rozbawiony z naciskiem na pierwsze słowo.
Uśmiechnęła się pod nosem.
-A ty? Co tu wtedy robiłeś?
Zastanowił się chwilę nad odpowiedzią.
-Przychodziłem tu od dziecka. Znam ten
park jak własną kieszeń i mógłbym poruszać się tutaj z zamkniętymi oczami,
spójrz.
Puścił ją, zamykając oczy i poszedł
naprzód z rękoma wyciągniętymi przed siebie, jakby próbując wymacać pustą
przestrzeń przed sobą. Niespodziewanie wpadł w zaspę śniegu, potykając się po
drodze o śmietnik, stojący na skraju chodnika, tym samym wywołując u swojej
towarzyszki głośny śmiech. Podeszła do niego, a ten wyciągnął ku niej rękę.
Myśląc, że pomoże mu wstać, złapała podaną dłoń, ale po chwili wylądowała razem
z nim w białym puchu. Kolejna salwa śmiechu dźwięcznie odbiła się od zmarzniętych
gałązek starych drzew.
~*~
Stracił pół
minuty na tłumaczeniu ordynatorowi, który znienacka wyskoczył zza zakrętu, że
nie jest psychopatą zdolnym udusić połowę szpitala. Sądząc po minie chłopaka,
jego rozszalałych oczach i nazbyt pewnych ruchach, lekarz ani trochę mu nie
uwierzył, ale puścił go, poprzez chwilę nieuwagi. Teraz nic nie mogło go już
zatrzymać.
~*~
Otworzył oczy i od razu zamknął je z
powrotem, przeklinając w duchu ostre promienie słoneczne, wślizgujące się przez
niedokładnie zasłonięte poprzedniego dania okno. Chciał się ruszyć, ale poczuł że
coś na nim leży. A raczej ktoś. Przytulała się do jego klatki piersiowej i
spała w najlepsze. Wyczuł cytrynowy szampon do włosów, wdychając powietrze tuż
przy jej głowie i mimowolnie się uśmiechnął. Pocałował czubek jej głowy i
poczuł dreszcz, jaki przeszedł jego towarzyszkę.
-Czyżby mój śpioch już nie spał? –
zapytał ochrypłym głosem z coraz bardziej powiększającym się uśmiechem.
Podniosła leniwie głowę i spojrzała na niego
zaspanym wzrokiem. Uwielbiał patrzyć w jej oczy, a najbardziej rano. Wtedy były
najpiękniejsze.
-Miałam piękny sen z tobą w roli
głównej – zamruczała.
-Opowiesz mi?
-Może kiedyś – wyszeptała, złączając nasze usta.
Poczułem jak uśmiecha się poprzez
pocałunek.
~*~
Nie,
nie, nie, nie! Dlaczego mi to robisz? Czemu skazujesz mnie na te tortury?
– krzyczał w myślach. – Zrobiłbyś w końcu
coś pożytecznego, strasznie obijasz się tam, u góry!
~*~
Usłyszał znaną mu już dobrze, dzięki
licznym próbom, denną melodię. Nie widział sensu
w tym, żeby im teraz towarzyszyła, ale uparła się, więc co poradzić?
w tym, żeby im teraz towarzyszyła, ale uparła się, więc co poradzić?
Pamiętał,
jak złożył przysięgę z kolegami z liceum, że nigdy się nie ożeni. Że zostanie
wiecznym kawalerem i będzie prowadził imprezowe życie.
Zobaczył ją. Całą w bieli. Tradycyjne
buty na szpilkach zostały w domu. Szła na boso po ciepłym morskim piasku.
Szeroki uśmiech nie schodził jej z twarzy a tylko powiększał się z każdym
kolejnym krokiem. Jego serce rosło niezmiernie, wiedząc, że w tamtym momencie spełniał
jej kolejne marzenie, jakim był ślub na plaży, przy świetle zachodzącego
słońca.
Nie zważając na słowa pastora, czekał
tylko na jedno słowo wypowiedziane przez najbliższą mu osobę. Jedno słowo,
które zmieni całe jego życie. Jego i jej. Dwóch serc niemogących wytrzymać
chwili bez siebie. Jej zielone tęczówki zawładnęły całym jego umysłem.
-Tak – wypowiedziała dźwięcznie.
Chrzanić obietnicę.
Jedno, niby niewiele znaczące słowo, a
odbiło się w jego głowie jeszcze kilkanaście razy. Poczuł coś. Coś, co rozpierało
go od środka. Coś, co wpłynęło na szeroki uśmiech goszczący na jego twarzy. Czy
to szczęście?
~*~
Słyszał. Słyszał ogromne krople deszczu
odbijające się od szyb, które zdawały się otaczać jego całego, które nie dawały
za wygraną, kiedy próbował usunąć z umysłu rytm, w którym uderzało jego serce. Serce, które cierpiało, bo nie
mogło wyczuć swojej drugiej połowy. Połowy, którą chciałoby mieć tak blisko…
~*~
Oparł drewniany futerał o wysłużone,
srebrne Audi, by dokopać się do swojej walizki, znajdującej się na samym dnie
bagażnika. Chwycił za czarną rączkę i
pokonał kilka metrów, by po chwili postawić pierwsze kroki w ich nowym
mieszkaniu. Minął się z nią w przedpokoju, posyłając promienny uśmiech. Wszedł do
salonu i postawił walizkę przy białej sofie.
Jest
tak, jak sobie wymarzyłem – przemknęło mu
przez myśl.
Nagle usłyszał dźwięk alarmu samochodowego
i, przestraszony, czym prędzej wrócił na podwórko. Zobaczył ją. Stała na chodniku z lekko
spuszczonym wzrokiem. Jakiś nieuważny kierowca wjechał w tylni zderzak jego
auta. Podszedł bliżej. Mężczyzna wysiadł z samochodu i zaczął nawijać o
hamulcach, które przestały działać, ale ten go nie słuchał. Wpatrywał się w nią
i jej nieodgadniony wyraz twarzy, wymyślając w głowie niewiarygodne scenariusze.
Nieśmiało wyciągnęła rękę i dotknęła palcami pokrowca, w którym znajdowała się
gitara a raczej to, co po niej zostało. Zgnieciony bęben, poprzerywane struny…
Widziałem cierpienie wymalowane na jej twarzy i łzy zbierające się w oczach.
-Dostałam ją od rodziców… - wyszeptała.
~*~
Nie obchodziło go, że czas odwiedzin
już dawno się skończył. Chciał tylko być przy niej. Poczuć ją w swoich
ramionach. Wiedzieć, że nic jej nie jest. Usłyszeć „Wszystko będzie dobrze”…
~*~
-To który film dzisiaj? – zapytała
opadając bezwładnie na kanapę przed dużym ekranem.
-Wybierz jakąś komedię! – krzyknął
wchodząc do kuchni.
Zaparzył czarną herbatę, a z górnej szafki
wyciągnął malinowe żelki. Jej ulubione połączenie.
-I co masz? – spytał, siadając obok niej
i stawiając kubki z gorącym napojem na stoliku obok.
-To
właśnie miłość.
-Znowu? – wydał z siebie przeciągły jęk
rozkładając ręce.
-Dobrze wiesz, że uwielbiam ten film –
wytknęła mu język.
-Miała być komedia – zarzucił jej.
-I jest. Romantyczna – odsłoniła zęby w
uśmiechu i podeszła do odtwarzacza DVD.
Usiadła z powrotem, a on kładąc się,
położył głowę na jej kolanach, wcześniej przyciągając poduszkę, by było mu
wygodniej.
-Nie za wygodnie ci? – zapytała ze
śmiechem.
-Tak jest idealnie – uśmiechnął się, a
ona tylko pokiwała głową z rezygnacją.
Fabułę znał na pamięć, tyle razy już to
oglądali… Obiecuję, że już nigdy nie dam
jej wybierać filmu – pomyślał. Patrzył na nią, lustrując każdy centymetr
jej twarzy. Była piękna. Uśmiechnęła
się i spojrzała na chłopaka. Chyba zorientowała się, że nie za bardzo
interesuje go tańczący Hugh Grant. Znów spojrzał w jej zielone tęczówki. Tak,
jak wtedy, za pierwszym razem.
-Kocham cię.
-Kocham cię – usłyszał w odpowiedzi i
poczuł jej słodkie usta na swoich.
~*~
Nie mógł uwierzyć, że był tak
lekkomyślny, wypuszczając ją z objęć. Świat osuwał mu się pod stopami a on nie
mógł nic na to poradzić. Nic zrobić. Nic powiedzieć, bo nic by nie pomogło. To moja wina – myślał.
~*~
-Chciałabym
pojechać do Stourbridge – powiedziała cicho, jakby bojąc się jego
reakcji.
Siedzieli w kuchni przy śniadaniu. On
zajadał kanapki, które wcześniej przygotowała, a ona trzymała w ręku kubek
pełen powoli stygnącej herbaty, wpatrując się w ciecz. Zdziwiła go tak nagłą
decyzją.
-Po co? Kiedy?
-Odwiedzić grób rodziców… - nie ruszyła
się ani o centymetr, wciąż siedząc z podkurczonymi nogami na taborecie w małym
pomieszczeniu.
-Musiałbym porozmawiać z szefem, wziąć
wolne… - zaczął po chwili ciszy, ale nie dała mu dokończyć.
-Wolałabym pojechać sama – nadal
usilnie wpatrywała się w kubek, nie dodając nic więcej.
Nie pytał. Zrozumiał, chociaż było mu
ciężko z myślą, że puszcza ją samą. Spuścił wzrok na swoje złączone ręce. Przykro.
~*~
Było już tak blisko. Tak bisko, kiedy
nagle poczuł kolejną zalewającą go falę słonych łez, która nadchodziła z
kolejnym wspomnieniem. Najgorszym. Najpóźniejszym. Kończącym wszystko. Wszystko
to, co kochał. Modlił się. Modlił się do Boga, na którego wcześniej nawrzeszczał.
Oddaj mi ją, błagam.
~*~
„Wiadomość
z ostatniej chwili. Pociąg podążający z Watford
do Stourbidge wykoleił się w miasteczku Brackley. Przyczyny wypadku nie
są jeszcze znane, ale prawdopodobnie zawiniły silniki. Szczątki pozostałe po wraku
wyglądają okropnie. Pociągiem jechało 327 osób. Sanitariusze jak dotąd znaleźli
czternastu żywych, będących w bardzo ciężkim stanie. Jak na razie wiadomo, że zginęło
68 ludzi. Infolinia dla rodzin już została otwarta. Dokładniejsze informacje w
najbliższych wiadomościach…”
Przerwał pracę. Ściągnął nogi z biurka,
gdzie miał zwyczaj je kłaść codziennie rano. Ściągnął? Same bezwładnie spadły
na nowy, kupiony w zeszłym tygodniu, dywan. Nie zwrócił uwagi na pusty już
kubek po porannej kawie, który upadł na kafelki i rozbił się. Wpatrywał się w prezenterkę
telewizyjną wyświetlającą się na ścianie naprzeciwko i nie wierzył w to, co słyszy.
Nie chciał uwierzyć. Drżącą ręką wbił do telefonu numer widniejący na ekranie.
~*~
Spomiędzy wylewających się łez wyłonił
się niewyraźny numer sali, której szukał. 244. Otarł mokre policzki rękawem.
Nie chciał, żeby zobaczyła, że płacze. Wtedy ona też się rozklei a tego nie chciał.
Odetchnął kilka razy i nacisnął na klamkę. Drzwi otworzyły się bez większego
problemu. W pokoju panował podobny nastrój, co na korytarzu. Z jednym, małym
wyjątkiem. Na środku leżała część jego duszy. Do jego uszu dotarł przerywalny
dźwięk maszyny stojącej obok łóżka. Patrząc na tę scenę, lekko wstrzymał
oddech. Jednak po chwili podszedł bliżej, patrząc na jej bladą, wyczerpaną
twarz. Usiadł przy łóżku i chwycił jej chudą rączkę w swoją, trzymając
kurczowo, jakby bał się, że zaraz zniknie. Słyszał ciche bicie jej serca. Powinien cieszyć się, że była wśród 23
uratowanych osób, ale widok jej, leżącej wśród bieli w zimnym pomieszczeniu,
podłączoną do wielu specjalistycznych urządzeń utrzymujących ją przy życiu,
napawał go innymi uczuciami.
Nosiła w sobie jego cząstkę, która
nigdy już nie zobaczy światła dziennego, która nigdy nie nauczy się chodzić,
nie powie pierwszego „tato”. Zamknął oczy. Spod rzęs spłynęła mu pojedyncza łza, zatrzymując się przy dolnej części
szczęki. Chciał obudzić się z tego koszmaru i poczuć znów jej ciepło odbijające
się od jego ciała. Wiedzieć, że to tylko zły sen…
Nagle poczuł lekki ucisk w okolicach
nadgarstka. Otworzył oczy i znów ujrzał piękne tęczówki. Te, w których zakochał
się od pierwszego wejrzenia. Teraz, jakby trochę ciemniejsze. Gasły z każdą
kolejną sekundą. Widział, jak ciężko było jej utrzymać podniesione powieki.
Poleciała kolejna łza, a za nią następna. Podniosła trzęsącą się dłoń na
wysokość jego twarzy i kciukiem starła jedną z nich.
-Nie płacz – wyszeptała słabo.
Przytrzymał jej rękę swoją, by poczuć
ją na dłużej przy swoim policzku. Przymknął oczy. Odwrócił lekko głowę i
pocałował wnętrze jej dłoni. Powoli zaczęła zabierać rękę, która spadła
bezwładnie, acz powoli na białą pościel. Kolejna porcja słonych łez zsunęła się
po jego twarzy.
Jedyne co teraz słyszał to
nieprzerywalny dźwięk aparatury.
THE
END